Wśród znajomych nie raz słyszę gorące komentarze na temat idei slow family, w których brzmią nuty powątpiewania w jej realność i możliwość praktycznego zastosowania. Jestem zbyt zagoniony by tak działać, albo wymagałoby to zbyt wielu zmian – mówią.
Zastanawiam się co odpowie rodzic, gdy dziecko go zapyta: Mamo, ile potrzeba czasu, by między nami była prawdziwa miłość? albo, – Tato, ile godzin muszę dziennie poświęcić na spotkania, byśmy byli prawdziwymi przyjaciółmi? … W perspektywie takich pytań ograniczenia czasowe związane z codziennym zabieganiem mogą mocno zblednąć. Jaką biznesową miarę przyłożyć, by wycenić czas na najważniejsze relacje miłości i przyjaźni w naszym życiu? Może warto zacząć chociażby od 5 minut dziennie wsłuchania się w to, co mówią do nas najważniejsi obok nas.
A jeżeli jednak uznam, że wartości te są ważne, to jak teraz zmienić często perfekcyjnie ułożoną zabieganą codzienność? Czy warto, czy to jest ważne? Prof. M.Heller przypomina („Jak być uczonym”, ZNAK 2009), że już Sokrates utrzymywał, że czynienie dobra i mądrości to dwa oblicza tego samego, ponieważ nieczynienie dobra jest głupotą. Dodaje później mniej optymistycznie, że tych, co wiedzą, nie trzeba o tym przekonywać, bo wiedzą, a tych, co żyją w nieustannej ciemności i tak nic nie przekona. Słowa te odnoszą się głównie do trudu badań naukowych, ale mam wrażenie że trud podjęcia walki o swoistą kulturę życia rodzinnego ma z nim wiele wspólnego.
Na koniec literacka refleksja mamy jednego z kolegów naszego syna:
śpieszy się świat
a ludziska z nim
szybciej serce bije
szybciej rosną dzieci
liść opada
jesienią
kwiat zakwita
wiosną
ziarno czasu potrzebuje
by dębem wyrosło
——
myślałam
poznałam
miłość
moje dziecko
mi ją pokazało
skąd
wiedziało?
nie
wiem
po prostu
kochało
Joanna Magrel-Femiak, „Życie od wierszy piękniejsze”