Slow mama?

brama_kameduliRola matki zmieniała się w historii nieznacznie,  pomału – wraz ze zmianami społecznymi i warunkami materialnymi. Przyśpieszenia dostała natomiast w ostatnich dziesięcioleciach. Typowy obraz „matki Polki” poświęcającej się opiece nad dziećmi i prowadzeniu domu zaczął odchodzić do lamusa. Najpierw przyszedł na przełomie wieków ruch feministyczny kobiet, które walczyły o emancypację naukową a później ekonomiczną. Potem znacząco na role matek wpłynął okres PRL-u, który zagospodarował je do pracy zawodowej. W praktyce kobieta pracowała poza domem przez osiem godzin dziennie, a następnie kolejne osiem w domu. A pamiętajmy że obowiązki domowe były wtedy bardziej czasochłonne niż obecnie. Potem zmiany ustrojowe – lata  90-te, otwarcie na zachodnie osiągnięcia i kolejna zmiana. Małżeństwa zaczynają przegrywać w starciu z wolnością i indywidualizmem. Coraz więcej  kobiet chce czerpać z tych możliwości pełnymi garściami, chcą mieć wszystko: być świadomymi, uczestniczącymi w życiu dziecka matkami oraz spełnionymi zawodowo pracownikami i pracodawcami. Kobieta teoretycznie mogła wszystko! Od tego momentu to właśnie pogodzenie życia rodzinnego i zawodowego stało się największym wyzwaniem (za „Matko! bądź dla siebie dobra” Karolina Kowalczyk).

Praktycznym skutkiem tych zmian stały się rosnące obowiązki mamy pracującej, a przecież i szeroko pojęte “dom i dzieci” (mimo równoległego procesu zaangażowania ojców w życie rodzinne) wciąż były domeną przede wszystkim kobiecą. Mamy czuły konflikt, czegoś wciąż brakowało, może czegoś sprzed 100 czy 150 lat. Kobiety zaczęły sobie zdawać sprawę, że powtarzane jak mantra “mogę mieć wszystko – i dom, i karierę” może być przereklamowanym kłamstwem. Takie zdecydowane stanowisko zajęła Anne-Marie Slaughter, pisząc w 2012 roku na łamach The Atlantic artykuł  Why women still can’t have it all (Dlaczego kobiety wciąż nie mogą mieć wszystkiego).

Anne-Marie Slaughter, pnąc się po szczeblach kariery, przebiła wiele szklanych sufitów, aby zostać pierwszą kobietą w historii, która osiągnęła stanowisko Dyrektora ds. Planowania Polityki w Departamencie Stanu (jej przełożoną była Hilary Clinton), i … zrezygnować ze swego stanowiska, by po prostu “spędzać więcej czasu z rodziną”. Po latach kariery stwierdziła, że za dużo nerwów i wyrzutów sumienia kosztowało ją wieloletnie przebywanie przynajmniej pięć dni w tygodniu poza domem, w którym dwójka nastoletnich synów wkraczała w dorosły, męski świat, a mąż (absolutnie wspierający i poświęcający się dla kariery żony) spędzał samotne wieczory.

Co może być „trzecim rozwiązaniem” tej konfliktowej macierzyńskiej sytuacji? Slow matka! Slow macierzyństwo! Takie zorganizowanie wielofunkcyjnej przestrzeni roli mamy, która przecież zmienia się mocno w czasie rozwoju dzieci, aby znaleźć czas i na dzieci, i dom, ale również na rozwój osobisty i zawodowy. Zatrzymać się, rozejrzeć, przeanalizować wartości, odkryć pozytywne i motywujące emocje i uczucia, dać sobie czas na ich smakowanie i wspólne rodzinne budowanie; nie zapominając przy tym o radości i spełnieniu. Czy to wykonalne? Przytoczę wezwanie wspomnianej wyżej autorki:

„Popularne jest już slow jedzenie, slow moda, slow życie. Może czas, by przekonać się do slow macierzyństwa. Mamy-Polki, mamy feministki, mamy tradycjonalistki, eko-mamy i przyszłe mamy – bądźcie dla siebie dobre.”

Ten wpis został opublikowany w kategorii Slow-impresje i oznaczony tagami , , , , , , , . Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *