Idea slowparenting – czyli idea spowolnienia pędzącego świata dookoła, w kontekście wychowania dzieci. Pojawia się naturalnie w tej dziedzinie życia razem ze znacznie szerszą falą slowlife. Wydaje się być nieco węższa niż pojęcie slowfamily. Ale nie jest to pewnie takie istotne. Ważne są osoby i rodziny, do których dociera i inspiruje pod taką właśnie nazwą.
Slowparenting stawia sobie pytania, o których już nie raz wspominałem w innych artykułach. Czy życie dzieci to scenariusz, który piszą rodzice wdrukowani w ambitny fast świat? Doszliśmy do takiego momentu rodzicielstwa, w którym pod presją musimy wtłoczyć w dziecko wszystko co najlepsze, najmodniejsze i najpraktyczniejsze na całe ich przyszłe życie i do tego wychować je na perfekcyjne we wszystkich dziedzinach. Jednym słowem – tworzymy produkt dziecięcy doskonałej jakości. Wiadomo, że do tego napięty, pękający w szwach, grafik tygodniowych zajęć dodatkowych jest nieodzowny, i do tego ciągła kontrola i nadzór rodziców…
Co w odpowiedzi proponują twórcy ideii ? – między innymi Carl Honore, autor książki „Pod presją czasu. Dajmy dzieciom święty spokój!”. Po prostu: Zwolnijmy! Najpierw my, rodzice. Ograniczmy aktywności zewnętrze fast świata, wyłączmy telewizory i laptopy, zabierzmy dzieci w naturę i pozwólmy sobie na nieśpieszne smakowanie wspólnego „nicnierobienia”. A na co dzień ważne jest, by przestać kontrolować do bólu nasze dzieci, (co nazywane jest helicopter parents), a zamiast tego otaczać je mądrą miłością, uwagą i przestrzenią, w której mają prawo do popełnianie błędów. Tak, właśnie błędów! Czy umiemy tak? Ja nie zawsze. W ten sposób stwarzamy dzieciakom przestrzeń do eksperymentowania, w której mogą wypróbowywać swoją fantazję i kreatywność. Czyli raczej mądre towarzyszenie, niż staranne reżyserowanie.
Nie chodzi zatem o dosłowne zwolnienie w każdej dziedzinie życia, ale o dostosowanie jego tempa do sytuacji, chwili, możliwości i świadomości każdego z nas. Co zatem można zaproponować na początek dla rodziców chcących podążyć tym tropem?
Zacznijmy od prostych, codziennych czynności:
- raz w tygodniu zróbmy dzień bez telewizora czy innych elektronicznych gadżetów,
- zaplanujmy regularne rodzinne wycieczki, np. do najbliższego lasu,
- ograniczmy liczbę zajęć dodatkowych, w których biorą udział nasze dzieci, a my w helikopterach nad nimi,
- dajmy dzieciom czas na swobodną zabawę, z naturalnymi momentami na nudę, spontaniczność i pobycie z samymi sobą.
Gdy piszę o slowparentingu przypomina mi się trochę moje dzieciństwo. W latach 80-tych w komunistycznej ubogiej Polsce grało się w piłkę godzinami na każdej możliwej nawierzchni; kapsle, scyzoryk, puszczanie bączków, haclówy i inne niewiarygodnie kreatywne zabawy i wynalazki zajmowały całe dnie – i to o zgrozo! – bez komórek i helikopterów rodzicielskich. Byłem już wtedy nieźle slow 🙂 Może wyprzedziliśmy z moim pokoleniem pewną epokę – ideę, która nowocześnie zagląda do nas teraz zza oceanu.
A może wystarczy czasem szczerze spojrzeć na swoje dzieciństwo…